Lipiec 2017. Noc spędziliśmy gdzieś w połowie drogi między wrakiem na Solehimasandur i cyplem Dyrhólaey. O poranku przywitała nas słoneczna pogoda, a po wichurze z wcześniejszego dnia nie było śladu. Ruszyliśmy więc poznawać kolejne oblicza Islandii, szczególnie że ten dzień naprawdę obfitował w masę atrakcji. Z tego względu na blogu dzielimy go na dwie osobne notki – część pierwsza przed Wami:
Dzień III – Dyrhólaey, plaża Reynisfjara, Vik i Myrdal, pola lawy Eldhraun, kanion Fjadrargljufur, wodospad Svartifoss, laguna lodowcowa Jökulsárlón, Diamond Beach, dojazd w okolice Hofn
Cypel Dyrholaey niestety bez maskonurów
Zobaczenie tych sympatycznych ptaków było jednym z naszych celów na Islandii, a według informacji znalezionych w Internecie to właśnie na półwyspie Dyrholaey miał być „maskonurowy raj”. W maju i czerwcu jego teren jest zamknięty dla turystów właśnie ze względu na ich okres lęgowy. Niestety oprócz mew i nurzyków nie zaobserwowaliśmy innych ptaków… Za to widoki z malowniczego klifu na plaże i krajobrazy Islandii całkiem zacne! Obok popularnego łuku skalnego od którego pochodzi nazwa półwyspu można również dojrzeć w tle skałę-słonika! :) O ile będziecie mieli napęd 4×4 to bez problemu wjedziecie na samą górę w pobliże latarni (prawie 100-letniej!), gdzie jest miejsce na zaparkowanie samochodów. A śniadanie i ciepła herbata o poranku w takim miejscu – bezcenne.
Czarna perła Islandii – plaża Reynisfjara
Rzut beretem od wspomnianego wyżej cypla czekało na nas kolejne popularne miejsce. Mimo że za czarnymi wulkanicznymi plażami osobiście nie przepadam (o czym wspominałam już w notkach o Santorini) to muszę przyznać, że Reynisfjara skradła me serce. Magiczne miejsce. Wiecie co? Żadne zdjęcia nie oddają jej uroku. Szczerze przyznaję, że po przejrzeniu fotografii w Internecie mnie nie porwała. A prawda jest taka, że póki samemu nie staniesz na czarnym piasku w otoczeniu bazaltowych kolumn, grot i niesamowitych formacji skalnych przy odbijającym się słońcu w ogromnych falach to nie zrozumiesz o co cały szum. Szkoda tylko że było tam naprawdę sporo turystów, ale w końcu każdy chce zobaczyć jedną z najpiękniejszych plaż świata :)
W kierunku lodowca
Niedaleko płaskowyżu i plaży mieści się Vik i Myrdal, mała wioska ze stacjami benzynowymi, sklepikami i dość popularnym kościółkiem z parkingu którego rozciąga się piękny widok na okolicę. Po zaopatrzeniu się w jedzenie i pełny bak skierowaliśmy się w stronę pól lawy Eldhraun. Miejsce powstało po ogromnym wybuchu wulkanu Laki w 1783 roku, kiedy to w ciągu kilku miesięcy aktywności swoją lawą pokrył ponad 500 km2 powierzchni kraju. Zastygłą lawę porósł mech, który najpiękniejszy kolor przybiera gdy jest mokro. Niestety w trakcie naszego wyjazdu zastaliśmy tylko jego przesuszoną postać w słomkowym kolorze. Z ciekawostek – kręcili w tym miejscu oraz na lodowcu Svinafellsjökull niektóre ze scen filmu ‘Interstellar’ :) W niedalekiej odległości od dywanu z mchu znaleźliśmy kanion Fjadrargljufur. Kanion ma 100 metrów głębokości i 2 km długości, płynie przez niego rzeka Fjaðrá. Jest to bardzo malownicze miejsce, łatwo dostępne i mieści się niedaleko od głównej drogi – warto je odwiedzić.
Relacja z drugiej części dnia -> wodospad Svartifoss, laguna lodowcowa Jökulsárlón i Diamond beach.
Zostaw komentarz
[…] 2017. Druga część trzeciego dnia podróży minęła pod znakiem lodowcowego krajobrazu. Po wizycie w kanionie Fjadrargljufur […]