Maj 2015. Budapeszt chodził za nami już od długiego czasu, więc gdy tylko przydarzyła się okazja by tam pojechać od razu ją wykorzystaliśmy :)
Postawiliśmy na dojazd autokarem, idealnie z terminem wstrzeliliśmy się w Eurolines. Wybór był dobry, bo autokar którym jechaliśmy był bardzo komfortowy z dostępem do wifi w każdym państwie. Gdy wsiadaliśmy w Katowicach to w stronę Krakowa jechały z nami może z 4 osoby! W Krakowie natomiast autokar wypełnił się już w 100%. Z dworca autokarowego w Budapeszcie nie ma problemów z dojazdem do centrum, gdyż ma połączenie m.in. metrem z którego późnym wieczorem korzystaliśmy. Hotel Belvedere Budapest (klik) również okazał się zgodny z opisem i opiniami z tripadvisor. Śniadania były smaczne z całkiem niezłym wyborem produktów, natomiast największym jego plusem jest sauna z basenem na najwyższym piętrze ze świetnym widokiem na panoramę Budapesztu. I chociaż nie są zbyt dużych rozmiarów to według nas jest to wystarczająco na ilość osób, które wtedy z tej strefy korzystały.
Z okazji Święta Pracy 1 maja w maju 2015 w Budapeszcie odbywały się całodniowe pokazy lotnicze i samochodowe przygotowane przez Red Bulla.
Co najpierw było ciekawą atrakcją (fajnie zobaczyć m.in. samoloty, które latały pod mostami miasta), później przeobraziło się w niesamowitą frustrację. Gdy zaczęły się pokazy samochodowe niektóre barierki pozamykano i musieliśmy czekać w jednym miejscu ponad godzinę, by udać się w kolejną część miasta… Cóż, organizacja średnia. Ale wracając do meritum…
Gdy myślę o Budapeszcie przypomina mi się zapach bzu, który był najczęściej spotykanym zapachem podczas naszych spacerów po ulicach i różnych zakątkach.
Bez rósł w wielu miejscach (najwięcej drzew było na Górze Gellerta), sprzedawano go na ulicy i wielu ludzi chodziło z bukietami zrobionymi właśnie z tego drzewa… Coś pięknego :) Architektura całego miasta bardzo nam się spodobała – budynek Parlamentu jest niesamowity, ale to chyba każdy wie. Oprócz Parlamentu Budapeszt ma nam jeszcze wiele do zaoferowania – Bazylikę Św. Stefana, Basztę Rybacką, Wzgórze zamkowe z Pałacem królewskim, Węgierską Galerię Narodową, Operę, Plac Bohaterów, jedną z najstarszych lini metra (wyłożoną ceramicznymi płytkami) i mosty, mosty, mosty (które Paweł uwielbia)… :) Wyspę Małgorzaty idealną na niedzielny spacer, Vaci ucta na powałęsanie się wśród tłumu, moje kochane kurtosze m.in na stacjach metra i widoki z Góry Gellerta nocą na panoramę zapierające dech w piersiach! Kuchnia niestety nam średnio leży, dlatego skończyło się na ulubionych daniach kuchni włoskiej ;) Z pogodą akurat się wstrzeliliśmy – spacerowaliśmy gdy było dość ładnie, a pójście do Széchenyi gyógyfürdő zaplanowaliśmy w dniu, gdy akurat troszkę się rozpadało. Generalnie termy w Budapeszcie to dla nas coś nowego :) Z wielu basenów termalnych korzystaliśmy na Słowacji, ale jeszcze nigdy żadne z nich nie trafiły się w tak ciekawie architektonicznym miejscu. Faktem jest że termy wymagają odnowienia, szczególnie w szatniach, ale w strefie basenowej i saunowej jest wszystko zadbane i utrzymywane w czystości. Plusem jest mnogość basenów wewnętrznych o różnej rozpiętości temperatur (od 16-17 do 38 stopni) i różnorodność saun (szczególnie fajne są te zapachowe). Masaże należy rezerwować sobie wcześniej, bo jest wielu chętnych (cena niska), dlatego też nie udało nam się skorzystać :(
Oprócz wspaniałej architektury, Budapeszt ma dwa niespotykane nigdzie indziej miejsca i są to według nas absolutne MUST SEE w mieście.
Pierwsze to Muzeum Pinballu – godzina rozrywki i rywalizacji na maszynach pinballu w przekroju od początku lat 1900 (sic!) do 2015. Oprócz pinballu znajdują się również inne, atrakcyjne maszyny w które można zagrać – niektóre nam ciężko nawet nazwać :) Czas spędzony PRZE-ŚWIE-TNIE! Plusem jest też fakt, że płaci się tylko za wejście do muzeum, a nie od użytku maszyn. Drugie to najbardziej odjechana knajpa w jakiej mieliśmy okazję być w ciągu całego naszego życia – Szimpla Kert. Kompletnie inne miejsce niż wszystkie. Niektórzy uznaliby to pewnie za nie wiadomo jaką spelunę – w końcu popisane ściany, sufit podwieszany z materaców, siedzisko ze starego samochodu, wiszące monitory, przeróżne krzesła i stoły, kanapa z wanny, generalnie wszystko wygląda jakby było przytargane ze śmietnika albo podprowadzone ze zbiórek odpadów wielkogabarytowych, ale przyznać trzeba – KLIMAT ma.
Zostaw komentarz