Lipiec 2010. Po trasie Bruksela – Charleroi – Jeumont późnym wieczorem dojechaliśmy do Paryża. Chwila odświeżenia na campingu, późna kolacja i z samego rana ruszamy na zwiedzanie!
Generalnie mieliśmy pecha – do Paryża trafiliśmy akurat na Rocznicę Zburzenia Bastylii (Fête Nationale). Po całym mieście były porozkładane barierki, a muzeum Luwr było zamknięte dla zwiedzających, bo… przyjechał jakiś szejk i miał muzeum na wyłączność! Aktualnie już nie pamiętam jak się nazywał, ale przysięgam – tak nam powiedziano na wejściu. Komunikacja w języku angielskim? Zapomnij człowieku… Pół dnia spędziliśmy na głównym dworcu w Paryżu, gdzie panie z kas i informacji nie potrafiły nam pomóc i wskazać gdzie odjeżdża pociąg do Barcelony i czy musimy mieć zarezerwowane miejscówki. Oprócz tych minusików uważamy miasto za naprawdę piękne. C.R.Zafon w książce Cień Wiatru napisał o stolicy Francji tak:
[…] Paryż jest na tyle duży, żeby się zgubić,
ale i na tyle mały zarazem, żeby móc coś dla siebie znaleźć.
I też tak sądzimy. Jest wiele zadbanych budynków, parków (ok, nie wszystkie – Pola Marsowe przy wieży Eiffla są zawalone petami po papierosach), alei i muzeów. Znak rozpoznawczy miasta – wieża Eiffla – naprawdę robi wrażenie, szczególnie w nocy gdy jest piękne oświetlona. Tak samo jak Luwr, Musée d’Orsay, ogród Luksemburski, Pantheon, przepiękna Sainte-Chapelle, Łuk Triumfalny i Pola Elizejskie, Most Aleksandra III oraz niesamowita katedra Notre Dame (szczególnie jej wnętrze). Nie widzieliśmy popularnego Moulin Rouge (z powodu wcześniejszych opinii i krótkiego pobytu), ale wszystko przed nami… :) Z czym się nam jeszcze kojarzy Paryż? Będąc na mieście stwierdziliśmy, że na obiad zjemy coś innego niż cheesburgery z McDonalda. W knajpach było przeokropnie drogo jak na budżet, którym dysponowaliśmy (450 euro na jedzenie, spanie i przejazdy przez trzy tygodnie) i tak też kupiliśmy najdroższego i najgorszego kebaba w naszym życiu… Ale za to świeżutkie, francuskie bagietki z pobliskiego sklepu i dżemik – pycha. I winko pod wieżą – bezcenne! A gdy wróciliśmy do namiotu zerknęłam na swój telefon komórkowy, który tam zostawiłam – tak, 2010 rok to jeszcze były czasy w których nie nosiło się non stop komórki przy sobie na selfiki, a przy zwiedzaniu była niepotrzebnym obciążeniem :P. Zobaczyłam na niej 20 nieodebranych połączeń a za nimi mamę, która odchodziła od zmysłów gdzie byliśmy cały dzień…
Zostaw komentarz
[…] 2010. Nocnym pociągiem z Paryża dojechaliśmy do Hiszpanii. Osiedliliśmy się na campingu w pobliskiej Calelli. Dzień odpoczynku […]